Wiele miast ma swoje białe damy, lub inne postacie pojawiające się w określonym czasie. Ściągają turystów, zachęcają mieszkańców do poznania historii swojego miasta.
Zambrów ma też swoją damę a nawet dwie, o których niewiele osób słyszało i prawie nikt nie pamięta. Szanowne władze miasta, może warto to nagłośnić?
Zambrowskie Damy różnią się od innych tym, że ich istnienie jest bardziej prawdopodobne a cała historia bardziej realna, jeżeli odrzucić elementy mistyki. To historia gruszy, rosnącej na placu ćwiczeń 71 pułku piechoty.
Dzięki Panu Jarosławowi Strenkowskiemu, udało się ustalić w przybliżeniu lokalizację gruszy, z którą związana jest ta historia. Pan Jarosław podał lokalizację - w narożniku wzgórza 137.
Na starych mapach odnalazłem wspomniane wzgórze i dwa drzewa. Zgodnie z opisem, były to drzewa "z daleka widoczne". Po naniesieniu mapy przedwojennej na współczesną, można było je zlokalizować. Na starych zdjęciach gruszy nie znalazłem, ale mam zdjęcie z dużą brzozą i żołnierzami w czasie ćwiczeń. Można więc przyjąć, że dwa zaznaczone drzewa to grusza i brzoza.
A oto historia, opisana w "Jednodniówce" 71 pułku piechoty.
"Działo się to bardzo dawno, tak dawno, że dziś w Polsce na palcach można policzyć tych, którzy owe czasy pamiętają. Na polach i lasach ujarzmionej ziemi rozległ się wówczas huk strzałów bitewnych, brzmiały trąbki powstańcze.
Pewnej nocy w lesie pod Zambrowem, gdy ogniska powstańcze dogasały, a znużone warty ostatnim wysiłkiem woli spędzały sen z powiek, tuż pod sam obóz zakradł się oddział piechoty. Grzmot karabinów, błysk ognistych języków i dzikie: Ura!!! w jednej chwili postawiły cały obóz na nogi. Wywiązała się bitwa. Zaskoczeni bronili się rozpacznie, ale niedługo: przewaga była po stronie wroga.
Jeden z powstańców, prawie jeszcze pacholę, którego, którego na bój wyruszał, żegnały łzy matczyne, a medalik Częstochowskiej zawiesiły mu na szyi ręce dziewczęce, odbił się od swego oddziału. Z lasu wybiegł na otwarte pole i, co tchu w piersi, biegnie w stronę, gdzie widać światełko. Strudzone nogi odmawiają mu posłuszeństwa, jednakże bliskość światełka dodaje mu skrzydeł. Już niedaleko...
Wbiegł na wzgórze. Jeszcze kilkaset kroków. Ale dostrzegły go tu bystre oczy kozackie.
- Buntowszczyk! Ryknął brodaty doniec, knutem wskazując na sylwetkę powstańca. Za chwilę rozległ się tętent kilkunastu kopyt końskich i, zanim uciekający zdołał się spostrzec, został ze wszystkich stron otoczony.
- Nie poddam się! Krzyknął im z mocą i celnym strzałem ze strzelby myśliwskiej położył trupem najbliższego kozaka. Obrona była krótka: pod ciosami szabel padł żołnierz na ziemię, a młodego ducha wyzionął pod razami nahajek...
Odarto go z odzienia i tylko w czarnej skorupie krwi porzucono w pustem polu. Tam, gdzie padł.
O zmroku z zaścianka chyłkiem zakradły się dwie postacie i w twardym ugorze wykopały mogiłę dla żołnierza. Krzyż z nieciosanych gałęzi przetrwał tylko jedną noc: nazajutrz rankiem wróg go wyrwał, a kopczyk ze świeżej ziemi rozsypał, z ugorem zrównał.
I nic nie wskazywało, że w tem miejscu leży rycerzyk.
Przechodnie, trwożnie szepcąc, nieznacznym ruchem głowy wskazywali to miejsce, pastuszkowie ze czcią je omijali, a jedynie niesforne stada wróbli, wypłoszone z łanów przenicy, tutaj zwykle siadały.
Następnej wiosny na mogile powstańca wyrosła maleńka grusza. Dziwnem zaiste zrządzeniem Losów młodego pędu ani nie ściął batem żaden pastuszek, ani nie zdeptały kopyta pasących się stad.
Mijały lata. Z niepokaźnego pędu wyrosło spore drzewko. Na rozległym ugorze wyrosło samo tak, jak sam jeden padł tu młody żołnierz.
Samotna grusza.
I nagle zaczęto sobie o niej opowiadać niezwykłe rzeczy. W chatach okolicznych wiosek i zaścianków w długie wieczory zimowe szeptano, że pod samotną gruszą "coś straszy". Nocami słychać yam tętent kopyt końskich, szczęk broni, jakieś jęki rozpaczliwe. W noce księżycowe jacyś żołnierze pełnia tu wartę, przechodniów legitymują, pytając, czy nie widzieli skradającej się piechoty.
Tajemnicza sława gruszy rosła z roku na rok. Nikt koło niej nocą nie przeszedł, nikt nie przejechał, bowiem na wóz siadał ktoś, a od ciężaru tego konie stawały w strumieniach potu i z miejsca ruszyć nie mogły. Psy ze skowytem panom swym do nóg się tuliły.
Corocznie w dzień św. Jana pod gruszę zajeżdżała błyszcząca kareta, a w niej dwie panie. Może matka i siostra poległego...
Mijały lata. I znów na polskiej ziemi rozległ się grzmot strzałów bitewnych. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozbłysły łuny pożarów... Nieustające jęki o stropy niebieskie.
Pewnego dnia w Zambrowie ukazali się żołnierze z Białym Orłem na maciejówkach. Spadkobiercy tych, co tu przed laty się bili.
Wkrótce na ugorze, na której wyrosła grusza, rozległy się słowa polskiej komendy. Ugór stał się placem ćwiczeń.
I od tej pory prawie codziennie zastępy żołnierzy uczyły się tu sztuki wojennej.
I dziwnym zrządzeniem Losów samotna grusza stała się punktem centralnym placu ćwiczeń. Od niej rozpoczynano marsze bojowe, na nią kierowano wszystkie ataki, ona była podstawą wyjściową do szturmu, pod nią odbywały się wszystkie zbiórki.
Krócej - koło niej wszystkie ćwiczenia się obracały, jak księżyc koło ziemi.
Żołnierz w trudzie i znoju mógł o wszystkim zapomnieć, ale nigdy o samotnej gruszy. Dla wszystkich była ona symbolem tego trudu i znoju.
Przed dwoma laty jakieś złe moce podkusiły kilku pionierów ze szkoły Podchorążych Rezerwy Piechoty do zuchwałego czynu. Postanowili ją ściąć.
W tajemnicy zabrali się do dzieła zniszczenia. Ale kiedy stalowa piła ruszyła zębem drzewo, jakiś powiew musnął po twarzach zuchwalców, zaszumiały nagle liście, a ich samych przejął dziwny strach. Ręce im drżały, stalowe zęby piły kruszyć się zaczęły...
Skądś doszedł tętent kopyt końskich.
- Pułkownik jedzie! - rzucił jeden z pionierów.
Nikt nie jechał, ale wszyscy w pośpiechu rzucili się do ucieczki.
Samotna grusza ostała i stoi. A od czasu, jak ukazali się pod nią żołnierze z Białym Orłem na czapkach, nie dzieją się już nocne dziwy."